Przejdź do głównej zawartości

Sens śmierci w skali komórkowej

Z punktu widzenia przyrody ich [komórek somatycznych] jedynym celem jest optymalizacja szansy przeżycia i funkcjonowania strażników DNA, jakimi są komórki rozrodcze.
(...)
Wiemy już jednak, że śmierć nie jest a priori koniecznym warunkiem życia. Komórki somatyczne – a zatem i przymus ich śmierci – powstały dopiero, gdy DNA zaczął tworzyć kopie samego siebie do celów innych niż reprodukcyjny. W przypadku istot ludzkich znaczy to, że gdy pewna liczba komórek rozrodczych uzyskała szansę przekazania swojego reprodukcyjnego DNA następnym generacjom, reszta – nasze komórki somatyczne – stała się zbędnym balastem. Takie właśnie jest biologiczne pochodzenie starzenia się i śmierci.
Dla człowieka właśnie to, co somatyczne – podstawa umysłu, osobowości, miłości i woli – jest tym, co najbardziej ceni i co go określa wobec siebie i innych. Reprodukcja jest dla nas tylko jednym z wielu możliwych zajęć. Nic w tym dziwnego, skoro ten punkt widzenia rodzi się w naszej części somatycznej – umyśle. W nim powstają skomplikowane teorie wyjaśniające śmierć. Żadna jednak nie przedstawia nas jako zbędnego balastu, żadna nie sprowadza do roli nośnika DNA. Lecz gdy szukając źródeł naszej śmiertelności wyjdziemy poza sferę umysłu i wiary, aż do prawdziwych początków – śmierci pojedynczej komórki – nieodparty stanie się twardy i bezwzględny wniosek: nasze somatyczne ja nic nie znaczy w skali kosmosu.
 
1Clark William R., Płeć i śmierć, Warszawa 2000, s. 63 i 86.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Industrializacja, sekularyzacja, życie pozagrobowe...

Można dojść do jednego wniosku i dotyczy to także 2,5 miliarda niechrześcijan: tam, gdzie dominują przemysł, środowisko wielkomiejskie i powszechny obowiązek szkolny, tam wiara w życie pośmiertne jest nikła (...). Słabnie wiara w istnienie nieba i piekła. Proces ten przebiega powoli, ale wszystko wskazuje na to, że jest to proces nieodwracalny. (...) Przed triumfem przemysłu nie było i nie ma żadnej kultury, która by się całkowicie dała odwieść od wiary w życie pozagrobowe (w najprzeróżniejszych formach od kultu przodków aż do wędrówki dusz). Proces ten rozpoczął się jakieś 200 lat temu [pierwodruk tekstu - 1973 r.] (najpierw w Anglii i Holandii), a więc w okresie zwanym erą naukowo-techniczną. Spowodowało to istotny wpływ na wiarę w tamten drugi świat*.   *A. Holl, Szatan i śmierć , Poznań 1993, s. 20 i 22. Ilustracja: Юрий Гагарин - 12.04.1961. Źródło obrazka .  

Miłość i śmierć – dwa słabe punkty muru oddzielającego kulturę od natury

Przez tysiąclecia homo sapiens swoje postępy zawdzięczał oporowi, jaki stawiał naturze. Natura nie jest starannie uregulowaną i dobroczynna Opatrznością, lecz światem unicestwiania i przemocy, który wprawdzie można oceniać mniej czy bardziej dodatnio albo ujemnie w zależności od poglądu filozofów, ale który zawsze jest w stosunku do człowieka zewnętrzny, a nawet wrogi. (...) Ten mur obronny wzniesiony przeciwko naturze miał dwa słabe punkty, miłość i śmierć; tamtędy zawsze mogło się przesączyć trochę dzikiej gwałtowności. Społeczeństwo zadało sobie wiele trudu, aby te dwa słabe punkty umocnić. Uczyniło wszystko, co było w jego mocy, aby osłabić gwałtowność miłości i agresywność śmierci. (..) Można by sądzić, że zdobywając się na wysiłek, jakim był podbój natury i środowiska, społeczeństwo ludzkie opuściło swoje stare fortyfikacje wzniesione dokoła seksu i śmierci i natura, która wydawała się pokonana, z powrotem przeniknęła w człowieka i wracając przez nie strzeżone bramy zno...

Sinclairze, droga owej większości jest łatwa, a nasza trudna. Chodźmy.

  (…) Moja to była sprawa uporać się z samym sobą i znaleźć własną drogę, a wywiązałem się z tego zadania źle, jak większość tych, których dobrze wychowano. Każdy człowiek przeżywa tę trudność. Dla przeciętnej natury jest to ów punkt życia, w którym wymagania własnego bytu wiodą najbardziej zaciekły spór z otaczającym światem, w którym stoczyć trzeba najbardziej zaciekłą walkę o własną drogę naprzód. Wielu przeżywa ów zgon i ponowne narodziny, które są naszym losem, jedynie ten jeden raz w życiu, w chwili gdy próchnieć i stopniowo rozpadać się zaczyna świat dzieciństwa, gdy wszystko co ulubione chce nas opuścić, i nagle odczuwamy wokół siebie samotność oraz śmiertelny chłód wszechświata. A bardzo wielu na zawsze już pozostaje na tej mieliźnie, przez całą resztę życia lgnąc boleśnie do wszystkiego, co bezpowrotnie minęło, do marzenia o raju utraconym – najgorszego i najbardziej morderczego za wszystkich marzeń [1]. Chrystus nie jest dla mnie osobą, lecz herosem, mite...